piątek, 7 marca 2014

Paula Szuchman, Jenny Anderson, "Ekonomia miłości. Szczęście w związku a zmywanie naczyń"

Ostatnio dochodzę do wniosku, że życie z biegiem lat może się tylko bardziej komplikować. Co z grubsza oznacza, że już do końca (pełnego udręki) nie będę mieć chwili wytchnienia. Gdy dopadają mnie takie przemyślenia, zazwyczaj oznacza to, że nastąpiło przeciążenie i że natychmiast trzeba iść na urlop.
Ponieważ na urlop nie bardzo mam czas, postanowiłam poczytać sobie coś lekkiego. Padło na "Ekonomię miłości", książkę, która być może jest bardzo dobrym podręcznikiem, ale jest też najgorszym na świecie poradnikiem małżeńskim.

W dużym skrócie - autorki omawiają klasyczne koncepcje ekonomiczne na przykładach małżeństw. Obszernie przedstawiają studia przypadków, pokazując, jak zagubionym parom może przydać się, dajmy na to, teoria gier. Dowiadujemy się nieco o najważniejszych postaciach nauk ekonomicznych, a do tego mamy okazję do klasycznego Schadenfreude, gdy opisywanym bohaterom średnio się powodzi (no dobra, można też kibicować, gdy przytaczane sytuacje bliźniaczo przypominają nasze życie). Czyta się wyśmienicie. Język jest nieskomplikowany, ale nie prostacki, a teorie omawia się tak, by każdy, kto ma za sobą liceum, mógł się połapać. Literatura popularnonaukowa w dobrym, amerykańskim stylu (pisałam o jej cechach przy okazji recenzowania "Dziwnologii").
Wszystko pięknie, tylko gdzieś w tym wszystkim nie podobają mi się założenia. Mocno (i być może niesprawiedliwie) upraszczając tezy książki, można by powiedzieć, że a) do większości małżeńskich nieporozumień dochodzi na tle wykonywanych/niewykonywanych obowiązków domowych, braku czasu i/lub braku seksu, a co za tym idzie, b) rozwiązaniem jest przehandlowanie obowiązków domowych i wolnego czasu za seks (a nawet jeśli nie za seks, to za obietnicę seksu, ewentualnie skutkiem ubocznym wprowadzenia zmian będzie - tak, tak, dobrze zgadliście - seks).
Serio? Mycie naczyń za łóżko? Hm.
Podsumowując - na pewno teorie ekonomiczne dużo łatwiej zrozumieć na przykładach z życia wziętych. Nauczyć się więc można naprawdę sporo. Mam nadzieję, że każdy, kto przeczyta "Ekonomię miłości", nie będzie miał już do końca życia wątpliwości, że ekonomia jest nauką społeczną, a nie ścisłą (mam na ten temat anegdotę, której bohaterką jest pewna doktor z dziedziny nauk informatycznych, święcie wierząca w modele ekonomiczne - "no przecież tam są liczby, to jest nauka ścisła" - ale nie chcę się denerwować opisując tę sytuację, proszę mi wybaczyć). Mimo to sprowadzenie relacji międzyludzkich do handelku (no już nie napiszę, że łagodnej formy prostytucji, bo to chyba lekka przesada) bardzo mi zgrzytało. Nie zamierzam tu oczywiście odstawiać natchnionej poetessy, wierzącej w metafizyczne porozumienia dusz, bo zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie między sobą grają w różne mniej lub bardziej uświadomione gry. ALE. Podręcznik do ekonomii - tak, poradnik małżeński - nie.

Paula Szuchman, Jenny Anderson
"Ekonomia miłości. Szczęście w związku a zmywanie naczyń"
tłum. Agnieszka Sobolewska
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013
http://www.wab.com.pl/index.php?id=9

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiadomość formularza