niedziela, 2 marca 2014

Kaja Malanowska, "Drobne szaleństwa dnia codziennego"

Ostatnio przez Facebooka przetoczyła się średnich rozmiarów aferka związana z wypowiedzią Kai Malanowskiej. Stwierdziła ona, że wynagrodzenie w wysokości 6800 zł za 16 miesięcy pracy nad książką jest kpiną. Przypomniało mi się przy tej okazji, że czytałam jedną z powieści autorki i że... nie chciało mi się nawet napisać notki na jej temat. Są książki, które pozostawiają człowieka doskonale obojętnym. Niestety, "Drobne szaleństwa" to jedna z tych książek.


Bohaterką powieści (?) jest Maja, alter ego autorki. Czaicie, Maja-Kaja. Boryka się z depresją, kryzysem w małżeństwie, znienawidzoną pracą. Wszystko, co kochała i co znała wymyka jej się z rąk, a jej próby zatrzymania procesu rozpadu spełzają na niczym lub pogarszają sytuację. Mamy do czynienia z zapisem tej żmudnej walki - krótkie fragmenty tekstu układają się w poszatkowany, ponury obraz życia, które przestało mieć sens.

Depresja to centralny temat książki. Żeby było wszystko jasne - temat ważny; tym ważniejszy, im gorzej widziany na popołudniowej kawce ze znajomymi. Choroba ta z natury powoduje, że chorujący skupia się na sobie: na tym, że sobie nie radzi, że nie pasuje, że wygodniej byłoby dla niego i dla całego świata, żeby to wszystko się już skończyło. Rozumiem. Naprawdę. Ale od tekstu literackiego (?) wymagam o wiele, wiele więcej, niż terapeutycznej relacji z wydarzeń. Tak, wiem, kryzys wielkich narracji przerabiamy od jakichś stu lat, wraz z modernizmem pochowaliśmy dzieła próbujące stawiać jakiekolwiek pytania rzeczywistości, dobra, dobra, znamy to i lubimy. Ale nie mam siły czytać kolejnej powieści, w której wszystko sprowadza się do "ja, mnie, mój, moje". Przykro mi, widzę w tym tragiczne lenistwo poznawcze autorów, którzy nawet nie próbują wychodzić poza jednostkowe doświadczenia zasłaniając się teoretycznoliteracką (w najlepszym wypadku) wymówką. Jestem ostatnią osobą, która jest przeciwko eksperymentom z powieścią, ale serio, to już od dawna nie jest żadna nowość (oh, hi: "poniedziałek - ja, wtorek - ja, środa - ja, czwartek - ja"). Nie mam też nic przeciwko gatunkom autobiograficznym, ba, jestem ich fanką. Jak mi Pilch w "Dzienniku" zasunie relację z tego, jak rozczarował się futbolem, albo z wizyty u lekarza, to chłonę każdą literkę i nie narzekam.

"Drobne szaleństwa" są do bólu przewidywalne. Doceniam szczerość autorki, bo opisane w powieści sytuacje nie należą do przyjemnych, z pewnością przysporzyły wiele cierpienia. Ale to nie jest Literatura (stąd strategicznie umieszczone znaki zapytania w mojej notce). Jasne, napisano mi, że to zebrany i zredagowany blog ("Wszystkie osoby i wydarzenia opisane na tym blogu stanowią odbicie rzeczywistości"), ale serio, jeśli mam czytać bloga o depresji, to sięgnę do http://hyperboleandahalf.blogspot.com (nie dajcie się zwieść paintowi). Malanowska MA talent. Niektóre sformułowania - mistrzowskie ("Wyschłam i skurczyłam się, odstaję od ścianek opakowania, obijam się, grzechoczę w środku"). Ale za dużo w tym wszystkim egocentrycznej egzaltacji. To, że książka jest wydanym blogiem, w moich oczach nie stanowi żadnego usprawiedliwienia.

PS. Firmo eLib.pl, która przygotowywałaś plik mobi - wstyd, cały tekst jest wyśrodkowany, nie da się tego normalnie czytać.

Kaja Malanowska
"Drobne szaleństwa dnia codziennego"
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010
http://www.krytykapolityczna.pl/Seria-Literacka/Drobne-szalenstwa/menu-id-103.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiadomość formularza