poniedziałek, 7 października 2013

Karel Čapek, "Listy z podróży"

Zawsze przed urlopem zaczynam wielkie chomikowanie. Grasuję w księgarniach, zamawiam, odbieram, odkładam na specjalny stosik, siłą powstrzymuję się przed czytaniem. W tym roku nastąpiła radykalna zmiana w tym rytuale - nie było już gromadzenia na stosiku, bo zaczęłam kupować książki elektroniczne zamiast papierowych. Nie zmieniło to faktu, że - jak co roku - nie mogłam się oprzeć i podskubałam nieco tego odkładanego deseru (w tym roku odkładanego w nieskończoność, bo książki zaczęłam kupować w lipcu, a czytać je - we wrześniu...). Na szczęście byłam na tyle przytomna, by podskubać książkę największą objętościowo, co uchroniło mnie przed rzuceniem się na następne. Były to właśnie "Listy z podróży". Tym samym będąc w Warszawie, a potem w Grecji zwiedziłam Włochy, Hiszpanię, Anglię, Skandynawię i Holandię.

Listy powstawały w latach 20. i 30. XX w. Z oczywistych względów opisywana Europa nie jest tą samą, w której żyjemy teraz. Čapek unika polityki, ale tu i ówdzie wymsknie mu się opinia o panach w czarnych koszulach czy niespecjalnie mądrych posunięciach rządów. Burza nadchodziła - my to wiemy, wiedział i czuł to sam autor, ale nie to jest najważniejsze w jego "Listach". Nad bieżączkę autor przedkłada zawsze klimat miejsca, ludzi nieświadomie zanurzonych w swojej kulturze, tak odmiennej od innych, w końcu sztukę. Wszystko to przekazane jak najprościej, z niesamowitym, życzliwym poczuciem humoru. Gdy czytamy o włoskim sposobie dojenia turystów z ostatnich pieniędzy, gdy widzimy angielskie spętanie własną uprzejmością, gdy zaglądamy w podwórka hiszpańskie, by zobaczyć orientalne ogrody zasadzone w każdej dostępnej doniczce czy wiaderku, trudno nie zauważyć, że "Listy" zachowują do dziś aktualność. Do tego dodam, że bardzo łatwo jest mi się zidentyfikować z autorem, gdy czytam na przykład taki fragment:

Zdawało mi się, że w tym strasznym skupisku ludzi jest coś barbarzyńskiego i katastroficznego; podobno żyje ich tu siedem i pół miliona, lecz ja ich nie liczyłem. Wiem tylko, że pierwsze wrażenie na widok tej wielkiej gromady było niemal tragiczne; zrobiło mi się smutno i bezgranicznie zatęskniłem za Pragą, czując się jak małe dziecko, które zagubiło się w lesie. Tak, przyznam się wam bez wahania, że się bałem: bałem się, że zabłądzę, że mnie przejedzie autobus, że coś mi się stanie, że już zabłądziłem, że życie ludzkie nie ma wartości, że człowiek jest powiększoną bakterią, w milionach egzemplarzy rojącą się na jakimś spleśniałym kartoflu, że to chyba jedynie wstrętny sen, że ludzkość wyginie w jakiejś okropnej katastrofie, że człowiek jest bezsilny, że się ni stąd, ni zowąd rozpłaczę i wszyscy będą się ze mnie śmiać: całe siedem i pół miliona ludzi.

Albo taki:
Naprawdę, był to piękny statek; nowiuteńki parowiec pocztowy z wszelkimi wygodami, jakich może zapragnąć skromne ludzkie serce; cała bieda tylko z ładunkiem, który ten statek wiózł na północ. Nie mam tu na myśli kapusty, mąki i takich rzeczy, które załadowaliśmy pod Bergenhusem; ale gorzej było z ładunkiem duchowym, złożonym z licznej ekspedycji jakiegoś amerykańskiego Kościoła czy kongregacji chrześcijańskiej, płynącej gdzieś na Nordkapp; nie odważyłem się spytać ich, kim właściwie są, z obawy, żeby nie nawrócili mnie na swą wiarę.
Nie wiem więc dokładnie, czego ten amerykański Kościół uczy; o ile można było stwierdzić, to:
1. z dziarskimi okrzykami rzuca sporządzone z lin kółka na kołki lub goni po pokładzie takie drewniane krążki, które plączą się innym podróżnym pod nogami, wskutek czego ta święta korporacja zwycięsko i na dobre opanowała cały dziób statku, jeszcze zanim podnieśliśmy kotwicę;
2. z oszałamiającą życzliwością i żwawością nawiązuje rozmowy zarówno we własnym gronie, jak i z innymi pasażerami; w rezultacie natychmiast opanował całą rufę ze wszystkimi krzesłami i leżakami, które zresztą zaraz poobkładał swymi szalami, powieściami, Bibliami i torebkami na znak swojego trwałego korzystania z nich i zaklepania własności;
3. śpiewa przy stole chrześcijańskie pieśni bojowe, a więc nas pozostałych, niezorganizowaną i słabą mniejszość, wyparł również z jadalni;
4. organizuje wspólne gry towarzyskie, tańce, zabawy, zbiorowe śpiewy, nabożeństwa i inne rozrywki; prawdopodobnie uprawia jakieś chrześcijaństwo radosne i bez tchu szerzy wokół siebie niewinną i bogobojną radość ducha; mówię wam, to było coś okropnego;
5. gorliwie uprawia aktywną miłość bliźniego, zajmując się ludźmi dotkniętymi chorobą morską, psami, nowożeńcami, dziećmi, marynarzami, tubylcami oraz cudzoziemcami, głównie w ten sposób, że odzywa się do nich i dodaje im otuchy, wita ich, uśmiecha się do nich i w ogóle zagraża im samą życzliwością; zatem nam, całej reszcie, nie pozostało nic innego, niż zabarykadować się w kabinach i tam cicho i uparcie bluźnić. Boże, bądź miłościw naszym duszom!
Bo na swoje nieszczęście jestem z tego przeklętego gatunku ludzi, który nie potrafi zignorować ekspansywnej osobowości bliźnich, co najczęściej kończy się nie miotaniem przekleństw, ale zwątpieniem w sens swojego istnienia wśród tych wszystkich radosnych potworów!

Karel Čapek
"Listy z podróży"
Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2011
http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1120

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiadomość formularza