wtorek, 1 października 2013

Julian Barnes, "Levels of Life"

Julian Barnes jest moim największym wrogiem. Po lekturze każdej z jego książek nie mogę dojść do siebie - mimo to za każdym razem wracam, uwiedziona precyzyjnym, oszczędnym opisem, spokojną frazą, doskonałą metaforą, celnym porównaniem. Wszystkie nasze początki są takie same - zachłannie połykam kolejne strony, bo Barnes przyjemnie łechcze moją potrzebę "poczytania czegoś mądrego".

A potem pisze jedno zdanie, które łamie mi serce, i nie ma już rozkoszowania się frazą, nie ma podziwiania kunsztu pisarza, to wszystko odchodzi. Służyło zwabieniu mnie do pułapki, jest już niepotrzebne. Czytam i płaczę, bo Barnes każdym swoim kolejnym słowem daje dowód, że prawda (może nawet Prawda) jest piękna, surowa i bardzo bolesna.
Właśnie przeżywam kolejne spotkanie. Tym razem przy okazji "Levels of Life". Barnes z początku opowiada nam o ludzkiej chęci wzniesienia się ponad chmury - o dziewiętnastowiecznych aeronautach, którzy dzięki lotom balonem mogli poczuć, że żyją bardziej. Wzlotowi towarzyszą upadki, mówi Barnes, w każde uniesienie wpisane jest  bolesne najczęściej spotkanie z ziemią. Dobrze jest, jeśli skończy się na złamaniu nogi. Licz się jednak z tym, drogi poszukiwaczu przygód, że skończysz wbity po pas w ziemię, z własnymi wnętrznościami rozlanymi wokół.
Barnes pisał już o śmierci. Teraz pisze o żalu i stracie odczuwanych po śmierci żony, z którą przeżył trzydzieści lat. Szczerość, z jaką pisze o swoim życiu bez niej jest przejmująca; a choć Barnes mówi, że nie ma dwóch takich samych cierpień, to podobieństwo do tego, co i mnie przyszło przeżywać, odebrało mi głos.
Po raz kolejny złamał mi serce.
A i tak pewnie spotkamy się jeszcze nie raz.

Julian Barnes
"Levels of Life"
Jonathan Cape, 2013
http://www.julianbarnes.com/bib/levelsoflife.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiadomość formularza