tag:blogger.com,1999:blog-50718339329070564562024-02-20T07:07:26.214+01:00Poczytałam sobieRecenzuję przeczytane książki, żeby nie zapomnieć.Unknownnoreply@blogger.comBlogger15125tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-2866080078114292612014-12-14T16:30:00.001+01:002014-12-15T10:32:24.311+01:00Sue Townsend, "Kobieta, która przez rok nie wstawała z łóżka"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg35b56XgG10cI5CAmcfUkIppEAKZWaUkB66IEyo2lXhEjHhVj0PrPG0BfiBHeY94iMgne09l5QjHZxiPhbjxNZrOJuZ8b6oCHrDITi5aBaQMOBQXaipCnBkCRY65QXjDU0kyuWS68-BYA/s1600/b8f1a3cd-3b71-4284-8550-210406d31097_900x.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg35b56XgG10cI5CAmcfUkIppEAKZWaUkB66IEyo2lXhEjHhVj0PrPG0BfiBHeY94iMgne09l5QjHZxiPhbjxNZrOJuZ8b6oCHrDITi5aBaQMOBQXaipCnBkCRY65QXjDU0kyuWS68-BYA/s1600/b8f1a3cd-3b71-4284-8550-210406d31097_900x.jpg" height="320" width="203" /></a></div>
O depresji można pisać różnie. Jedni lubią powiedzieć wszystko i wprost (w myśl Douglasa Couplanda "<span class="st">Nie trzeba się bać wypruć z siebie trochę flaków dla publiczności"), jak <a href="http://poczytalamsobie.blogspot.com/2014/03/kaja-malanowska-drobne-szalenstwa-dnia.html">Kaja Malanowska</a>, inni, jak Gro Dahle we "<a href="http://www.eneduerabe.redcart.pl/p/1523/306/wlosy-mamy-dzieci-starsze-6.html">Włosach mamy</a>", używają wielkiej metafory (niech nikogo nie zwiedzie, że jest to "książka dla dzieci" - dla dużych też jest). A jeszcze inni otwierają Painta i dają czadu, jak Allie z <a href="http://hyperboleandahalf.blogspot.com/">Hyperbole and a half</a>. Sue Townsend, którą pewnie wielu zna z serii o Adrianie Mole'u, wybrała jeszcze inną drogę. </span><br />
<span class="st"></span><br />
<a name='more'></a><span class="st">Wyobraźcie sobie atrakcyjną panią około pięćdziesiątki, która odchowała dwoje bliźniaków, ma absolutnie nieznośnego męża, wiecznie narzekającą matkę i oziębłą emocjonalnie teściową. Panią, która dwa lata poświęciła na własnoręczne wykonanie fotela pokrytego osobiście wykonanym haftem - a samo wyhaftowanie drzew zajęło rok. W dniu, w którym bliźniaki wyjeżdżają na studia, pani ta widzi, że na oparciu wspomnianego fotela któryś z członków jej rodziny położył łyżkę umazaną zupą pomidorową, plamiąc go nieodwracalnie. A potem...</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">"Złapała rondelek z zupą, przeszła z kuchni do salonu i wylała całą zawartość naczynia na swój cenny fotel. Potem udała się do sypialni na piętrze i nie zdejmując ubrania ani butów, położyła się na łóżku i została tam na rok".</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">I tak oto Eva uświadomiła sobie, że już nic nie musi. Wiedziała za to, że ma wiele do przemyślenia. Na przykład - gdzie kończy się Wszechświat. Albo czy Bóg istnieje. Albo jak działa funkcja grilla w kuchence mikrofalowej. W końcu ma na to czas.</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Jak można się domyślić, otoczenie nie może przeboleć tego, że Eva zdecydowała się nie podlegać obowiązującym normom. Tak radykalna odmowa spełniania czyichś OCZEKIWAŃ, wyrażona po kilkudziesięciu latach podporządkowania, jest dla wszystkich bardzo bolesna - ale czy jest powodem ich zmartwienia? Czy też postawa Evy jest problemem, który należy jak najszybciej rozwiązać, by wszystko było tak, jak kiedyś?</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Nie chcę wdawać się w detale, by nie psuć nikomu przyjemności czytania. Zdradzę tylko tyle, że Eva w ciągu tego roku wycofuje się coraz bardziej i bardziej. I że naprawdę pomocna okazuje się osoba, która nie chce od Evy niczego. Kompletnie niczego. Chce tylko, żeby Evie było dobrze - dla niej samej, a nie po to, by wróciły stare porządki (albo nastały nowe, znów odbierające bohaterce głos).</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Nie mogłam przestać myśleć o tej książce przez ładnych kilka tygodni po skończeniu czytania. Nie od razu bowiem wpadłam na to, czym akurat TA osoba się różni od całej reszty. W końcu, gdy udręczona całym dniem w pracy stałam w korku, dotarło do mnie, że gdybym tak jak Eva zdecydowała się odciąć się od wszystkiego, potrzebowałabym właśnie czegoś takiego. Porzucenia oczekiwań, czułego czuwania, reakcji, gdy jest już bardzo źle. Nie pouczania, szantażu emocjonalnego i kolejnych żądań.</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Podsumowując, polecam serdecznie - książka Townsend to dowód, że o sprawach najważniejszych można mówić szeptem, nie popadając przy tym w tani sentymentalizm ani w egzaltację. Mistrzostwo.</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">A jako bonus skojarzenie:</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">"Mamo, jeśli postawię stopę na podłodze, będę musiała zrobić kolejny krok, a potem jeszcze jeden i nagle się zorientuję, że maszeruję po schodach, wchodzę do ogrodu i idę, idę, idę i będę tak szła, i nigdy więcej was nie zobaczę."</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="//www.youtube-nocookie.com/embed/tWzbCk18wTw?rel=0" width="560"></iframe>
<span class="st"></span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st" style="font-size: x-small;">Sue Townsend</span><br />
<span class="st" style="font-size: x-small;">"Kobieta, która przez rok nie wstawała z łóżka"</span><br />
<span class="st" style="font-size: x-small;">Tłum. A. Pluszka </span><br />
<span class="st" style="font-size: x-small;">Wydawnictwo WAB, Warszawa 2014</span><br />
<span class="st"><span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.grupawydawniczafoksal.com/ksiazki/kobieta-ktora-przez-rok-nie-wstawala-z-lozka.html">http://www.grupawydawniczafoksal.com/ksiazki/kobieta-ktora-przez-rok-nie-wstawala-z-lozka.html </a></span></span><br />
<span class="st"><br /></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-60307748234083483102014-11-19T00:18:00.001+01:002014-11-19T09:46:20.535+01:00Zadie Smith, "Londyn NW"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrlUtgumnS2VgoFgyLuqJMttj9G3eytCyQgkDzvha16BUYLWgxdElWAjlz49JQHImvt8s_906e9WEIreIpw7snrsbDU3fnLgFP7QPQ0SK23lU70V9l9_gx-F8Ch_uq-feu5fqsJtOL3K8/s1600/nw1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrlUtgumnS2VgoFgyLuqJMttj9G3eytCyQgkDzvha16BUYLWgxdElWAjlz49JQHImvt8s_906e9WEIreIpw7snrsbDU3fnLgFP7QPQ0SK23lU70V9l9_gx-F8Ch_uq-feu5fqsJtOL3K8/s1600/nw1.jpg" height="320" width="218" /></a></div>
"Łączy ich jedno - NW, kod pocztowy i miejsce pochodzenia" - tak wydawca przedstawia nam bohaterów najnowszej powieści Zadie Smith. Jak wspominałam w poprzedniej notce, moim zdaniem klucz jest jeszcze jeden - oczekiwania. Własne, cudze, wszystkie nierealistyczne.<br />
Moje uczucia do Smith są stałe i nieco skomplikowane. Zazwyczaj jej
książki czytam bez opamiętania przez kilka dni, potem zastanawiam się,
co do cholery tam było, że się tak uzależniłam, a następnie przez
dłuższy czas opowiadane przez nią historie wracają do mnie i - dręczą.
Nie inaczej było z NW. <br />
<br />
<a name='more'></a>Nieprzezroczysty często styl, powolne tempo, fragmentaryczność. Zazwyczaj sarkam na takie zabiegi literackie, bo niejednokrotnie kryją przeraźliwą pustkę lub w najlepszym wypadku brak umiejętności autora. Tutaj skrzywiłam się nieco na początku, a potem okazało się, że z tych strzępków wyłaniają się zapachy, kolory, nawet temperatura powietrza. Czyli - jest dobrze (jestem pod tym względem trudnym, wybrednym i niewdzięcznym klientem).<br />
A potem - historia Leah, która <i>powinna</i> zajść w ciążę i <i>musi</i> ostatecznie pogodzić się z tym, że jest dorosła i nie może mieć już swoich marzeń, tylko cudze. "Z dnia na dzień wszyscy dorośli. Gdy ona się stawała, wszyscy zdążyli dorosnąć i się stać".<br />
A potem - historia Felixa, dawnego dilera, który uwierzył, że świat podporządkuje się jego woli i pozwoli mu "przejść na następny poziom", gdzie wszystko będzie cudowne. Że sukces jest na wyciągnięcie ręki; że wystarczy określić, jakie ma być życie, by takie się stało. Historia tego, jak ślepy los weryfikuje tę wiarę, choćby nie wiadomo jak żarliwą.<br />
A potem - historia Keishy-Natalie, która tak bardzo musiała być idealna, by udowodnić całemu światu, że pochodzenie jej nie określa, że stała się swoim własnym awatarem. "Brutalna świadomość rzeczywistości, której tak pragnęła i wyczekiwała - na która tak bardzo liczyła, nie zdając sobie z tego sprawy - ostatecznie nie nadeszła". A gdy w końcu dotyka ją nieświadomie prowokowana katastrofa, nie znajduje ukojenia.<br />
A między tymi historiami historia Felixa, złotego chłopca, który najzwyczajniej w świecie nie sprostał.<br />
"Po prostu nie rozumiem, dlaczego mam to życie" - mówi Leah i chyba jest to najważniejsze zdanie w "Londyn NW".<br />
No pewnie, mamroczę pod nosem, bo w końcu trafia do mnie prawda; najwyraźniej rozumieją ci, którzy od nas OCZEKUJĄ. Bądź mądra. Bądź zadbana. Bądź miła. Załóż rodzinę. Zarabiaj dużo. Niech o Tobie mówią.<br />
"Londyn NW" kupiłam, bo pociąg mi się spóźniał, a księgarnia była po drodze. W gratisie dostałam - olśnienie.<br />
<br />
<span style="font-size: xx-small;">Zadie Smith</span><br />
<span style="font-size: xx-small;">"Londyn NW"</span><br />
<span style="font-size: xx-small;">Wydawnictwo Znak, Kraków 2014</span><br />
<span style="font-size: xx-small;"><a href="http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,4584,Londyn-NW">http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,4584,Londyn-NW </a></span><br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-5350686552173192182014-10-01T12:04:00.002+02:002014-10-01T12:06:21.088+02:00Dariusz Zaborek, "Czesałam ciepłe króliki"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0zTd6LAqjjv9Gl0S9DatqT2geCaW2QRDAt4iF4FjmOzqgjHZzHD5HU8ODJWfbLd8gg97WgueiR2ZVGbdaDGH8b4cEQT_enIVO3g_v7FwvdtHSZGGrQCDRRauKppPM97ivd-RrugCIwEQ/s1600/czesalam-cieple-kroliki.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0zTd6LAqjjv9Gl0S9DatqT2geCaW2QRDAt4iF4FjmOzqgjHZzHD5HU8ODJWfbLd8gg97WgueiR2ZVGbdaDGH8b4cEQT_enIVO3g_v7FwvdtHSZGGrQCDRRauKppPM97ivd-RrugCIwEQ/s1600/czesalam-cieple-kroliki.jpg" height="320" width="199" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak widać blog nieco przymarł - nie mogę, jak zwykle się w takich sytuacjach pisze, oznajmić, że wracam do żywych. Pewnie nie wracam, bo nastrój mam raczej minorowy. Żebym wzięła się do pisania, coś musi mnie na prawdę ruszyć.<br />
<br />
Przez cały ten czas czytałam dużo i były to raczej dobre rzeczy (wakacje! słońce! morze!). Jednak dopiero niedawno trzy ostatnie książki ułożyły mi się tak idealnie, że aż szkoda o tym nie napisać. Powstaną więc w najbliższym czasie notki o (w kolejności czytania):</div>
<ul>
<li>Dariusz Zaborek, <i>Czesałam ciepłe króliki</i></li>
<li>Zadie Smith, <i>Londyn NW</i></li>
<li>Sue Townsend, <i>Kobieta, która przez rok nie wstawała z łóżka</i></li>
</ul>
<i> </i>Słowo klucz, które połączyło te książki, to dla mnie OCZEKIWANIA.<br />
<i></i><br />
<a name='more'></a><br /><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<i>Czesałam ciepłe króliki</i> kupiłam po entuzjastycznej recenzji Mariusza Szczygła w "Dużym Formacie". Nie mogłam nie sięgnąć po coś, co jeden z moich ulubionych autorów opisał tak: </div>
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
"Historia pani Alicji jest festiwalem optymizmu. Ma w sobie uniwersalizm i prostotę zrozumiałą dla każdego. Rozmawiali ze sobą półtora roku, i mimo niedużej objętości tomu czuje się, że dotarli do istoty życia. Każdemu, kto go nie docenia; każdemu, kto jest zbyt drobiazgowy; każdemu, kto nie umie wybaczać; każdemu, komu jest z jakiegoś powodu źle - szczerze <i>Czesałam ciepłe króliki</i> polecam".</div>
</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Dla niezorientowanych - jest to wywiad rzeka z Alicją Gawlikowską-Świerczyńską, która (w młodości szybko osierocona), działała w konspiracji w czasie II wojny światowej, co doprowadziło ją na Pawiak, a potem do obozu w Ravensbrück. Po wojnie zaś została cenioną lekarką, specjalistką od gruźlicy.<br />
I co? I zawiodłam się ogromnie. Czytałam wywiad i narastała we mnie irytacja (i mam pełną świadomość, że ćwierkająca nad tą książką publika za chwilę może przyjść i mnie zlinczować). Z jednej strony czytamy rozmowę z osobą niezależną, która swoim życiem kierowała jak chciała, przypuszczalnie nie przejmując się za bardzo osądami innych. Z drugiej - z osobą, która (sama mając skrajnie inne doświadczenia) despotycznie odmawia innym mieszkankom obozu prawa do nazywania tej traumy "piekłem", prawa do załamania się, do poddania okolicznościom, rezygnacji z walki o życie. Przykro mi to pisać, ale pani Alicja, jak wynika z jej relacji, gdy trafiła do obozu była młodą, zdrową dziewczyną, bezdzietną, wolną, dobrze wykształconą, pochodzącą z dobrego domu. Czy nam się to podoba, czy nie, jest to pozycja dająca olbrzymią przewagę nad ubogimi, chorymi, starymi, źle wykształconymi, wyniszczonymi i zaniedbanymi kobietami, którym być może trudniej przychodził "optymizm" i "radzenie sobie" (w tym utrzymywanie ubrania w nieskazitelnej czystości, czego zdawała się p. Alicja OCZEKIWAĆ - "czystość" i "elegancja" Polek jest dla niej ewidentnym powodem do dumy). Jestem okrutna? Może. Szanuję oczywiście doświadczenia p. Alicji - rzeczywiście imponująca jest taka siła psychiczna, pozwalająca przetrwać w ekstremalnych warunkach - ale przykładanie swojej miary do reszty świata jest w tym wypadku nieporozumieniem. Nie można od nikogo - NIKOGO! - OCZEKIWAĆ "bohaterstwa" i "hartu ducha", bo po pierwsze, nie każdy to w sobie ma, po drugie, każdy żyje jak umie. Żeby nie pozostawać gołosłowną, obszerny cytat z książki, który wyprowadził mnie z równowagi na dobrą godzinę - z irytacji musiałam przerwać czytanie.</div>
<blockquote class="tr_bq">
"Głupie gadanie, mnie to denerwuje. Może dla kogoś to było piekło, ale nie dla mnie. A kto wie, czym jest piekło i czy w ogóle istnieje? Nigdy nie używałam takich górnolotnych określeń. (...) Uważam, że obóz dla wielu nie był piekłem, ale teraz, po latach, dramatyzują, od czego zawsze byłam jak najdalej.<br />
Że pracowały od rana do wieczora, że daleko od rodziny, że bywały okresy głodu, że koleżanki szły na śmierć – to dla nich jest piekło.<br />
Myślę, że część opowieści to ubarwianie. Ludzie opowiadają tak, żeby swoją historię upiększyć, udramatyzować.<br />
(...)<br />
W związku z tym opowiem panu pewną historię. Jest pan jednym z nielicznych ludzi, którym to mówię, na dowód, że to nie zostawiło we mnie śladu. Jako dziecko byłam molestowana. To było po śmierci mamy, miałam dwanaście lat, byłam w pensjonacie u ciotki Ireny w Krynicy. To był znany lekarz z kurortu, wszystkich leczył, z ciotką zaprzyjaźniony. Powiedział: „Wezmę bratanicę do kina”, a ciotka do mnie: „Pójdź, to się rozerwiesz”. W kinie było mało ludzi, siedzieliśmy na piętrze w loży, a obok nas nie było nikogo. I on zaczął mnie obściskiwać i całować. (...) Po filmie odwiózł mnie do domu i pierwsze, co zrobiłam, to wzięłam kubek z wodą i wypłukałam usta. I ujawniłam sprawę natychmiast. Ciotka była energiczna, znana w Krynicy, poszła na policję, do władz, zrobiła z tego aferę. Okazało się, że ten lekarz już długo uprawiał w Krynicy taki proceder, lecz dziewczynki się z tym kryły. No, to ode mnie się zaczęło… Brzydziło mnie, że obleśny facet mnie obściskuje. Gdyby mi się to podobało, to może też bym nikomu nic nie powiedziała. (...)<br />
Całe zdarzenie było nieprzyjemne, może się popłakałam, jednak bardzo szybko to po mnie spłynęło i nie zostawiło we mnie urazu, a na pewno nie zostawiło żadnych śladów na psychice.<br />
<i>Tego nigdy nie wiemy do końca.</i><br />
Ja wiem."</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<br />
No to ja może zakończę tylko stwierdzeniem, że w moim świecie "hart ducha" nie jest wartością nadrzędną. Jest nią za to empatia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: xx-small;">Dariusz Zaborek</span><br />
<span style="font-size: xx-small;">"Czesałam ciepłe króliki"</span><br />
<span style="font-size: xx-small;">Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2014</span><br />
<span style="font-size: xx-small;"><a href="https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/czesalam-cieple-kroliki">https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/czesalam-cieple-kroliki</a></span></div>
Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-37133172724547728142014-03-07T17:43:00.002+01:002014-03-07T17:46:46.818+01:00Paula Szuchman, Jenny Anderson, "Ekonomia miłości. Szczęście w związku a zmywanie naczyń"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYoy4_fC1i7EP-ZxNZult9605SXp8AM0QwVLiG0LrxLdpMVEikyHtQoG9QLwEdpU1fxmpI5dTHRyi8pMkd9IYdYZVSrMi1NuAu-tMkuH8_wKxS3DMV0F9-ZwEdW_UBe6SGIXWR_fspFLs/s1600/ekonomia.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYoy4_fC1i7EP-ZxNZult9605SXp8AM0QwVLiG0LrxLdpMVEikyHtQoG9QLwEdpU1fxmpI5dTHRyi8pMkd9IYdYZVSrMi1NuAu-tMkuH8_wKxS3DMV0F9-ZwEdW_UBe6SGIXWR_fspFLs/s1600/ekonomia.jpg" height="320" width="217" /></a></div>
Ostatnio dochodzę do wniosku, że życie z biegiem lat może się tylko bardziej komplikować. Co z grubsza oznacza, że już do końca (pełnego udręki) nie będę mieć chwili wytchnienia. Gdy dopadają mnie takie przemyślenia, zazwyczaj oznacza to, że nastąpiło przeciążenie i że natychmiast trzeba iść na urlop.<br />
Ponieważ na urlop nie bardzo mam czas, postanowiłam poczytać sobie coś lekkiego. Padło na "Ekonomię miłości", książkę, która być może jest bardzo dobrym podręcznikiem, ale jest też najgorszym na świecie poradnikiem małżeńskim.<br />
<a name='more'></a><br />
W dużym skrócie - autorki omawiają klasyczne koncepcje ekonomiczne na przykładach małżeństw. Obszernie przedstawiają studia przypadków, pokazując, jak zagubionym parom może przydać się, dajmy na to, teoria gier. Dowiadujemy się nieco o najważniejszych postaciach nauk ekonomicznych, a do tego mamy okazję do klasycznego Schadenfreude, gdy opisywanym bohaterom średnio się powodzi (no dobra, można też kibicować, gdy przytaczane sytuacje bliźniaczo przypominają nasze życie). Czyta się wyśmienicie. Język jest nieskomplikowany, ale nie prostacki, a teorie omawia się tak, by każdy, kto ma za sobą liceum, mógł się połapać. Literatura popularnonaukowa w dobrym, amerykańskim stylu (pisałam o jej cechach przy okazji <a href="http://poczytalamsobie.blogspot.com/2014/01/richard-wiseman-dziwnologia.html" target="_blank">recenzowania "Dziwnologii"</a>).<br />
Wszystko pięknie, tylko gdzieś w tym wszystkim nie podobają mi się założenia. Mocno (i być może niesprawiedliwie) upraszczając tezy książki, można by powiedzieć, że a) do większości małżeńskich nieporozumień dochodzi na tle wykonywanych/niewykonywanych obowiązków domowych, braku czasu i/lub braku seksu, a co za tym idzie, b) rozwiązaniem jest przehandlowanie obowiązków domowych i wolnego czasu za seks (a nawet jeśli nie za seks, to za obietnicę seksu, ewentualnie skutkiem ubocznym wprowadzenia zmian będzie - tak, tak, dobrze zgadliście - seks).<br />
Serio? Mycie naczyń za łóżko? Hm.<br />
Podsumowując - na pewno teorie ekonomiczne dużo łatwiej zrozumieć na przykładach z życia wziętych. Nauczyć się więc można naprawdę sporo. Mam nadzieję, że każdy, kto przeczyta "Ekonomię miłości", nie będzie miał już do końca życia wątpliwości, że ekonomia jest nauką społeczną, a nie ścisłą (mam na ten temat anegdotę, której bohaterką jest pewna doktor z dziedziny nauk informatycznych, święcie wierząca w modele ekonomiczne - "no przecież tam są liczby, to jest nauka ścisła" - ale nie chcę się denerwować opisując tę sytuację, proszę mi wybaczyć). Mimo to sprowadzenie relacji międzyludzkich do handelku (no już nie napiszę, że łagodnej formy prostytucji, bo to chyba lekka przesada) bardzo mi zgrzytało. Nie zamierzam tu oczywiście odstawiać natchnionej poetessy, wierzącej w metafizyczne porozumienia dusz, bo zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie między sobą grają w różne mniej lub bardziej uświadomione gry. ALE. Podręcznik do ekonomii - tak, poradnik małżeński - nie.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Paula Szuchman, Jenny Anderson</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Ekonomia miłości. Szczęście w związku a zmywanie naczyń"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">tłum. Agnieszka Sobolewska </span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.wab.com.pl/index.php?id=9">http://www.wab.com.pl/index.php?id=9</a></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-85006978199175412562014-03-02T22:09:00.001+01:002014-03-02T22:09:29.108+01:00Kaja Malanowska, "Drobne szaleństwa dnia codziennego"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZWyJoktBlzNqwgK13aBqPMOw_1Po1uzOy_SrYnRicvWPVi-4ZcJqVNoo0UR7Pk9OaweWK62NQ94bt5FdjIizcC6gGkcaB__qU7N88fedIsBhrQ8-2pezbg3b1JNdemmzJ-3fBb-hM2sk/s1600/malanowska.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZWyJoktBlzNqwgK13aBqPMOw_1Po1uzOy_SrYnRicvWPVi-4ZcJqVNoo0UR7Pk9OaweWK62NQ94bt5FdjIizcC6gGkcaB__qU7N88fedIsBhrQ8-2pezbg3b1JNdemmzJ-3fBb-hM2sk/s1600/malanowska.jpg" height="320" width="205" /></a></div>
Ostatnio przez Facebooka przetoczyła się średnich rozmiarów aferka związana z wypowiedzią Kai Malanowskiej. Stwierdziła ona, że wynagrodzenie w wysokości 6800 zł za 16 miesięcy pracy nad książką jest kpiną. Przypomniało mi się przy tej okazji, że czytałam jedną z powieści autorki i że... nie chciało mi się nawet napisać notki na jej temat. Są książki, które pozostawiają człowieka doskonale obojętnym. Niestety, "Drobne szaleństwa" to jedna z tych książek.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
Bohaterką powieści (?) jest Maja, alter ego autorki. Czaicie, Maja-Kaja. Boryka się z depresją, kryzysem w małżeństwie, znienawidzoną pracą. Wszystko, co kochała i co znała wymyka jej się z rąk, a jej próby zatrzymania procesu rozpadu spełzają na niczym lub pogarszają sytuację. Mamy do czynienia z zapisem tej żmudnej walki - krótkie fragmenty tekstu układają się w poszatkowany, ponury obraz życia, które przestało mieć sens.<br />
<br />
Depresja to centralny temat książki. Żeby było wszystko jasne - temat ważny; tym ważniejszy, im gorzej widziany na popołudniowej kawce ze znajomymi. Choroba ta z natury powoduje, że chorujący skupia się na sobie: na tym, że sobie nie radzi, że nie pasuje, że wygodniej byłoby dla niego i dla całego świata, żeby to wszystko się już skończyło. Rozumiem. Naprawdę. Ale od tekstu literackiego (?) wymagam o wiele, wiele więcej, niż terapeutycznej relacji z wydarzeń. Tak, wiem, kryzys wielkich narracji przerabiamy od jakichś stu lat, wraz z modernizmem pochowaliśmy dzieła próbujące stawiać jakiekolwiek pytania rzeczywistości, dobra, dobra, znamy to i lubimy. Ale nie mam siły czytać kolejnej powieści, w której wszystko sprowadza się do "ja, mnie, mój, moje". Przykro mi, widzę w tym tragiczne lenistwo poznawcze autorów, którzy nawet nie próbują wychodzić poza jednostkowe doświadczenia zasłaniając się teoretycznoliteracką (w najlepszym wypadku) wymówką. Jestem ostatnią osobą, która jest przeciwko eksperymentom z powieścią, ale serio, to już od dawna nie jest żadna nowość (oh, hi: "poniedziałek - ja, wtorek - ja, środa - ja, czwartek - ja"). Nie mam też nic przeciwko gatunkom autobiograficznym, ba, jestem ich fanką. Jak mi Pilch w "Dzienniku" zasunie relację z tego, jak rozczarował się futbolem, albo z wizyty u lekarza, to chłonę każdą literkę i nie narzekam.<br />
<br />
"Drobne szaleństwa" są do bólu przewidywalne. Doceniam szczerość autorki, bo opisane w powieści sytuacje nie należą do przyjemnych, z pewnością przysporzyły wiele cierpienia. Ale to nie jest Literatura (stąd strategicznie umieszczone znaki zapytania w mojej notce). Jasne, napisano mi, że to zebrany i zredagowany blog ("Wszystkie osoby i wydarzenia opisane na tym blogu stanowią odbicie rzeczywistości"), ale serio, jeśli mam czytać bloga o depresji, to sięgnę do <a href="http://hyperboleandahalf.blogspot.com/">http://hyperboleandahalf.blogspot.com</a> (nie dajcie się zwieść paintowi). Malanowska MA talent. Niektóre sformułowania - mistrzowskie ("Wyschłam i skurczyłam się, odstaję od ścianek opakowania, obijam się, grzechoczę w środku"). Ale za dużo w tym wszystkim egocentrycznej egzaltacji. To, że książka jest wydanym blogiem, w moich oczach nie stanowi żadnego usprawiedliwienia.<br />
<br />
PS. Firmo eLib.pl, która przygotowywałaś plik mobi - wstyd, cały tekst jest wyśrodkowany, nie da się tego normalnie czytać.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Kaja Malanowska</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Drobne szaleństwa dnia codziennego"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.krytykapolityczna.pl/Seria-Literacka/Drobne-szalenstwa/menu-id-103.html">http://www.krytykapolityczna.pl/Seria-Literacka/Drobne-szalenstwa/menu-id-103.html</a></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-85282751372784078032014-02-16T20:06:00.004+01:002014-03-02T22:09:29.112+01:00Filip Springer, "Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzryO9ud6xwcNHgDQMJh-xj0_8RW_I7RNtOGnBpuY-krs9MCVgdKJ1t4u94P0BwFOyUeJU_-aOI356be6PZ8cL_e9I8PlnsjSA5c1O4TwrSGIe9RgZFWDa5x9ORXkMHzwdie6MCXAWrKo/s1600/zaczyn.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzryO9ud6xwcNHgDQMJh-xj0_8RW_I7RNtOGnBpuY-krs9MCVgdKJ1t4u94P0BwFOyUeJU_-aOI356be6PZ8cL_e9I8PlnsjSA5c1O4TwrSGIe9RgZFWDa5x9ORXkMHzwdie6MCXAWrKo/s1600/zaczyn.jpg" height="320" width="232" /></a></div>
"Zaczyn" to reportaż o małżeństwie architektów, które wymarzyło sobie zmianę. Byli prekursorami Formy Otwartej, w której odbiorca jest współodpowiedzialny za nadawane dziełu znaczenia. To, czy udało się wprowadzić idee Formy Otwartej w życie, można ocenić każdego dnia, spacerując po współczesnych polskich miastach (mała podpowiedź: figa z makiem z pasternakiem).<br />
<br />
Długo zabierałam się do napisania tej notki. Książka jest moim zdaniem w równym stopniu o architekturze oraz o idealizmie i jego konsekwencjach. A tak się składa, że ostatnio to dość ważny (i trudny) dla mnie temat.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
Krótki cytat z "Zaczynu": "Te pierwsze teksty Hansena o Formie Otwartej brzmią jeszcze jak propozycja, wszystkie kolejne będą brzmiały jak dekrety".<br />
Oskar Hansen był wizjonerem, który deklarował otwartość, współodpowiedzialność, współautorstwo w swojej koncepcji, a jednocześnie forsował ją w sposób nieznoszący sprzeciwu. Niestety, projekty Hansenów, choć w założeniach piękne, nie wytrzymywały konfrontacji z rzeczywistością. Mieszkanie, które było pieczołowicie planowane tak, by spełniało potrzeby rodziny wielodzietnej, na skutek biurokratycznego braku wyobraźni trafiało w ręce szwaczki. Zewnętrzne korytarze, które miały przebiegać z dala od okien, by zapewnić mieszkańcom prywatność, zbudowane zostały tuż przy nich.<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://static4.wikia.nocookie.net/__cb20110216190547/warszawa/images/4/4c/Ostrzycka_(nr_1-3,_Przycz%C3%B3%C5%82ek_Grochowski).JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://static4.wikia.nocookie.net/__cb20110216190547/warszawa/images/4/4c/Ostrzycka_(nr_1-3,_Przycz%C3%B3%C5%82ek_Grochowski).JPG" height="320" width="261" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Korytarz w bloku na Przyczółku Grochowskim. Źródło: <a href="http://warszawa.wikia.com/wiki/Przycz%C3%B3%C5%82ek_Grochowski">warszawa.wikia.com</a></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Materiały były zamieniane. Budowlańcy wprowadzali samowolne zmiany w projektach, bo odbiegały od tego, co robili na co dzień. Do dziś mieszkańcy Przyczółka Grochowskiego przeklinają swoje meandrujące osiedle.<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://culture.pl/sites/default/files/images/imported/sztuki%20wizualne/galeria/gl%20hansen%20oskar%20prace/galeria/hansen%20oskar%20prace%2012_6428026.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://culture.pl/sites/default/files/images/imported/sztuki%20wizualne/galeria/gl%20hansen%20oskar%20prace/galeria/hansen%20oskar%20prace%2012_6428026.jpg" height="191" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Projekt osiedla. Źródło: <a href="http://culture.pl/pl/galeria/realizacje-oskara-hansena-galeria">culture.pl</a></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Hansenowska idea ewoluowała aż do postaci skrajnej. Był nią Linearny System Ciągły, polegający na rezygnacji z miast centrycznych na rzecz pasm zabudowy przebiegających wzdłuż największych polskich rzek. Wszystko to miało być połączone komunikacją poprzeczną. LSC miał rozwiązywać wielki problem mieszkańców współczesnych miast: uciążliwe zatory komunikacyjne i całkowite oderwanie się od natury. Hansenowi marzyło się przebudowanie całej Polski, a przy okazji - społeczeństwa.<br />
Pomysł tak maksymalistyczny, tak odrealniony nie mógł spotkać się z powszechną aprobatą. Potraktowano go jak eksperyment myślowy, utopię (według innych: antyutopię). LCS nie pomagało na pewno to, że na przykład Ursynów miał być zabudowanym "wysokim na szesnaście pięter gmaszyskiem meandrującym wzdłuż Wisły". Długim na sześć kilometrów.<br />
<br />
<br />
<br />
A jednak - po latach - okazuje się, że to nie było szaleństwo.<br />
<blockquote class="tr_bq">
"- A wie pan, co jest w całej tej sprawie najzabawniejsze? - uśmiecha się profesor Konrad Kucza-Kuczyński. - Że to, co on postulował, już się dzieje. Niech pan jedzie do Trójmiasta albo między Opole a Wrocław, Łódź a Warszawę, na Śląsk. To są wszystko układy liniowe podpięte pod bezkolizyjną komunikację. Tyle że dziś to się dzieje chaotycznie, niedoskonale. A on chciał ten proces jakoś zaprogramować".</blockquote>
No dobrze, ale dlaczego to trudny dla mnie temat? Już się tłumaczę.<br />
<br />
Wydarzenie pierwsze. Wiele lat temu
usłyszałam w kłótni od bliskiej mi osoby następującą uwagę: "Bo dla
ciebie wszystko jest ideologiczne".<br />
Wydarzenie drugie. Kilka
tygodni temu usłyszałam od bliskiej mi osoby następującą uwagę: "Widzę,
że ostatnio bardzo zaprząta cię kwestia sprawiedliwości".<br />
Wydarzenie trzecie. Wyborcza opublikowała dwa wywiady: ze <a href="http://wyborcza.pl/magazyn/1,132059,13773393,Tesknie_za_facetami_w_swetrach.html?bo=1" target="_blank">Sławomirem Sierakowskim</a> i z <a href="http://wyborcza.pl/magazyn/1,136528,15414610,Bylismy_glupi.html" target="_blank">Marcinem Królem</a>.
Nie miałam z kim o nich porozmawiać, choć poruszane w nich kwestie są
dla mnie z jakiegoś powodu bardzo istotne. Dla innych nie są - i takie
ich święte prawo.<br />
<br />
Hansenowie są mi bliscy, bo byli idealistami. Trudno było czytać o tym, jak ludzie szczerze wierzący w to, co głosili, raz po raz odbijali się od ściany. Do tego z komentarzami otoczenia, że są pozbawieni zdrowego rozsądku (po co komuś stanowienie o kształcie własnego lokum, skoro zdobycie tego lokum graniczy z cudem). Ich idea była z gruntu społeczna - architektura ma być blisko życia, ma kształtować i/lub wspierać pewne postawy. Przegrała z dyktatem pieniądza, cynizmu i chęci "wygrania kompromisu". Idealizm nigdy nie był w cenie, a w obecnych czasach jest wręcz
niepożądany. Wszystko ma służyć wolnemu rynkowi, a na wolnym rynku ważny
jest pieniądz, nie interes społeczny. Maksymalizm do niczego nie
prowadził i tym bardziej nie prowadzi tego teraz. Czy warto zatem upierać się przy swoim, choć
wiele osób puka się w czoło, a końcu odwraca się od szaleńca? Hansen mówił: "Ale
to jest po prostu zaczyn". I teraz to najtrudniejsze pytanie: czy dla zaczynu warto ryzykować relacje z tymi innymi, którzy mają święte prawo do nieidealizmu?<br />
<br />
Jestem niesamowicie wdzięczna Filipowi Springerowi za tę książkę. Po raz kolejny jego tekst stawia pytania, na które nie znam prostej odpowiedzi.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Filip Springer</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo Karakter, Kraków 2013</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.karakter.pl/ksiazki/zaczyn" target="_blank">http://www.karakter.pl/ksiazki/zaczyn </a> </span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-16838645406826203842014-01-31T23:14:00.003+01:002014-03-02T22:09:29.069+01:00Richard Wiseman, "Dziwnologia"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAIH52eNcw_rnNvYy8HjLHBZ6GHjIitjfm0HXbUMWIFygbUHXMLgpVwqnk3FLQZYexVLkN4i5QEfE6l36zakWpo-WuSM0tIi5dM97CpzypFG99K8DHx5SXepHnvK7mZ3y81HYq_PrWU9c/s1600/dziwnologia.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAIH52eNcw_rnNvYy8HjLHBZ6GHjIitjfm0HXbUMWIFygbUHXMLgpVwqnk3FLQZYexVLkN4i5QEfE6l36zakWpo-WuSM0tIi5dM97CpzypFG99K8DHx5SXepHnvK7mZ3y81HYq_PrWU9c/s1600/dziwnologia.jpg" height="320" width="234" /></a></div>
"Ci dzielni uczeni (...) zidentyfikowali i ustalili osobowościowe charakterystyki owoców i warzyw (cytryny nie wzbudzają sympatii, cebule uważne są za głupie, a grzyby uchodzą za karierowiczów)". Nie wiem, czy jest na ziemi osoba, która nie chciałaby przeczytać książki zawierającej takie słowa! Jeżeli jest, powinna natychmiast coś ze sobą zrobić.<br />
<br />
<a name='more'></a>"Kariera naukawa" często zmusza mnie do czytania prac, które w najlepszym wypadku można nazwać umiarkowanie porywającymi. Nauka Przez Duże En musi być Poważna. Dlatego lubię czasem poczytać sobie coś popularnonaukowego, szczególnie z obszaru nauk społecznych. Mam za sobą "Błysk!" Gladwella, "Superfreakonomię" Levitta i Dubnera, "Bzyk" Roach i pewnie jeszcze kilka, które wyleciały mi z głowy. Wszystkie te prace są bardzo amerykańskie, w tym znaczeniu, że każde opisywane badanie jest mocno osadzone w rzeczywistości, a autorzy sprawnie operują szczegółem i wiedzą, jak suche dane zmienić w historię do opowiedzenia. Charakterystyczne dla tego nurtu jest też nieustanne przypominanie tych samych faktów, co dla czytelnika, który zapamiętuje je za pierwszym razem, z czasem może stać się nieco męczące. Nie zmienia to faktu, że są to pozycje doskonale napisane i świetnie sprawdzające się jako wprowadzenie do dziedziny (misja mode on: dzieciaci, podsuwajcie te książki swoim nastolatkom!).<br />
Nie inaczej jest z "Dziwnologią". Wiseman, jak głosi okładka: psycholog i iluzjonista w jednym, opowiada o dziwacznych, niestandardowych i na pierwszy rzut oka całkiem niepoważnych badaniach swoich i swoich kolegów, elegancko przy tym rozprawiając się z wiarą w duchy, astrologią i maklerami giełdowymi. Potężna dawka autoironii plus wrażenie, że autor świetnie się bawił, mogąc popisać sobie nie-żargonem, sprawiają, że nie można się od "Dziwnologii" oderwać. Jednocześnie szacuneczek za zachowywanie przy tym wszystkim rzetelności w opisie badań! Zawsze wiadomo, gdzie, kiedy i ile osób przebadano, kim były i w jaki sposób badanie było przeprowadzane. Z grubsza dowiadujemy się też, jak przebiegało wnioskowanie. To wielka ulga dla osoby, która zazwyczaj szalenie marudzi na ten temat przy okazji czytania Bardzo Poważnych Prac :P<br />
Na koniec Wiseman sprytnie podsuwa sposoby listę tematów do rozmowy, które pozwolą na ożywienie najnudniejszego przyjęcia. Nie będę psuć nikomu zabawy, więc przytoczę tylko temat piąty: "Największą szansę na rozbawienie innych daje użycie słów zawierających głoskę <i>k</i>". Po więcej odsyłam wiadomo gdzie :)<br />
<br />
PS. A oto autor z cichym bohaterem "Dziwnologii":<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://richardwiseman.files.wordpress.com/2011/09/chicken1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://richardwiseman.files.wordpress.com/2011/09/chicken1.jpg" height="240" width="320" /></a></div>
<br />
<span style="font-size: x-small;">Richard Wiseman</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Dziwnologia. Odkrywanie wielkich prawd w rzeczach małych"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.wab.com.pl/?ECProduct=997">http://www.wab.com.pl/?ECProduct=997</a></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-60211786296400323682014-01-30T23:30:00.000+01:002014-03-02T22:09:29.092+01:00John Gimlette, "Dzikie Wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNyiVu-t_0XFgonVTEntrj3-hOXpIVjVbaUwZiIgPmNazUma0UFjIPh2Yf4p-HcgweJF_g2NPyoal7bn_vEAOJM-UIG-9YISsKvSt38lvlMJkDDYLcTpCWpGSvCj5DRaTY4aDK5c-SBPY/s1600/gimlette.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNyiVu-t_0XFgonVTEntrj3-hOXpIVjVbaUwZiIgPmNazUma0UFjIPh2Yf4p-HcgweJF_g2NPyoal7bn_vEAOJM-UIG-9YISsKvSt38lvlMJkDDYLcTpCWpGSvCj5DRaTY4aDK5c-SBPY/s1600/gimlette.jpg" height="320" width="195" /></a></div>
Co miały najpotężniejsze państwa tego świata, a co Polska bardzo chciała mieć, ale nie wyszło?<br />
Nie, nie ładną pogodę przez cały rok, tylko kolonie.<br />
John Gimlette, podróżnik, który odwiedził sześćdziesiąt krajów, pojechał w miejsce, na które zęby ostrzyło sobie wielu, kilku próbowało wykorzystać, a garstka wyszła na tym dobrze. Dzikie wybrzeże Ameryki Południowej zdawało się rajem, a często okazywało się piekłem.<br />
<br />
<a name='more'></a>Przyznaję się bez bicia, że o Gujanach wiedziałam przed lekturą tyle, ile dowiedziałam się z geografii wieki temu w szkole. Czyli gdzie są i jakie są ich stolice. Niedużo, prawda? Z punktu widzenia kompletnej zieleniny książka Gimlette'a jest więc doskonałym wprowadzeniem w ciekawą - choć krwawą - historię kształtującą dzisiejsze Gujany. Niestety, zmusza do smutnej (choć w gruncie rzeczy banalnej) refleksji, że niegdysiejsze mocarstwa, mimo brutalnego wkroczenia na pewne terytoria, podporządkowania ich sobie i wykorzystania tak, jak tylko to możliwe, nie poniosły za swoje czyny właściwie żadnej odpowiedzialności. Bieda, rozwarstwienie społeczne i władza opierająca się na korupcji i przemocy to pochodne działań kolonizatorów (Niderlandów, Imperium Brytyjskiego i Francji), i żadne bicie się w piersi nic tu nie zmieni. Terytorium to próbowano wycisnąć jak cytrynę, a gdy nie dało się tego dłużej robić - porzucono. Jednak jednocześnie z tekstu Gimlette'a wyłania się obraz przepięknego zakątka ziemi, w którym wiele rzeczy jest całkiem niezrozumiałych dla przyjezdnego, ale doskonale racjonalnych dla mieszkańców ("Zastanawiałem się, jakiejż to przyjemności zabrania «Verboden voor Fietsers en Bromfietsers». Jazdy na rowerze lub motocyklu, według Proroka. Następny znak głosił: «Verboden te plassen». (...) - A tak - powiedział Prorok - to oznacza «zakaz sikania gdzie popadnie»").<br />
Dzięki lekturze złapałam naprawdę dużo historii europejskiego kolonializmu i postkolonializmu, dowiedziałam się, jaką rolę w kulturze mieszkańców Gujan odgrywa Wodna Małpa i że Papillon (tak, ten od filmu "Papillon" z Jeanem Reno) nieźle nazmyślał w swoich wspomnieniach. Choć i bez zmyślania kolonia karna w Gujanie Francuskiej budzi do dziś przerażenie.<br />
Z mojego dotychczasowego opisu wyłania się być może obraz książki bardzo poważnej i trudnej do strawienia. Nic z tych rzeczy. "Dzikie Wybrzeże" jest świetnie napisane, z wyraźnym nerwem, i czyta się je błyskawicznie. Trudne tematy są nie do uniknięcia, ale też autor daje czytelnikowi odpocząć, opisując swoje podróżnicze doświadczenia. <br />
A tak w ogóle, polecam zrobienie sobie szybkiej wirtualnej wycieczki za pomocą wiadomych map wiadomej cyberkorporacji - w atlasie tego nie widzieliście!<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">John Gimlette</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Dzikie Wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/dzikie-wybrzeze" target="_blank">http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/dzikie-wybrzeze </a></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-40371388218598868162013-12-30T14:20:00.002+01:002014-03-02T22:09:29.081+01:00Dezső Kosztolányi, "Ptaszyna"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijDaAdqwSTUAAOkeK5LxftyIBnmorUzioWUSZ7-QbFDac1qBgQkedB_A_VDqxxWFhkCYaEpQ9V5j6ewY_UqTcX2zsPDy2Hd_2EC4cM44pAIDOxJpvYvSComhoIq5IvshTFjG-h8kezHlg/s1600/ptaszyna.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijDaAdqwSTUAAOkeK5LxftyIBnmorUzioWUSZ7-QbFDac1qBgQkedB_A_VDqxxWFhkCYaEpQ9V5j6ewY_UqTcX2zsPDy2Hd_2EC4cM44pAIDOxJpvYvSComhoIq5IvshTFjG-h8kezHlg/s320/ptaszyna.jpg" height="320" width="215" /></a></div>
Z pozoru prosta historia. Dorosła córka starszych państwa, Akacjusza i Antoniny Vajkay<span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 0px; -webkit-border-vertical-spacing: 0px; -webkit-text-decorations-in-effect: none; -webkit-text-size-adjust: auto; -webkit-text-stroke-width: 0px; background-color: white; border-collapse: separate; color: black; font-family: 'Times New Roman'; font-size: small; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; letter-spacing: normal; line-height: normal; orphans: 2; text-align: justify; text-indent: 20px; text-transform: none; white-space: normal; widows: 2; word-spacing: 0px;">,</span> wyjeżdża na tydzień. Rozstanie jest bolesne, bo Ptaszyna - stara panna (pod koniec dziewiętnastego wieku zasługiwała na to określenie już trzydziestopięciolatka) nigdy i nigdzie nie wyjeżdżała. Niepodziewanie, życie rodziców odzyskuje barwy, o których dawno już zapomnieli.<br />
<a name='more'></a><br />
Okazuje się, że towarzystwo innych ludzi jednak jest przyjemne, jedzenie ma smak, a późne chodzenie spać - swoje zalety. Do tej pory całe ich życie podporządkowane było Ptaszynie; na jeden błogosławiony tydzień było podporządkowane tylko im. Ptaszyna jednak wróci, i wszyscy zdają sobie z tego sprawę.<br />
Jest w tej krótkiej powieści wszystko, co lubię: ciekawe tło historyczne (przełom XIX i XX w. + Austro-Węgry, to musi być dobre!), podskórna żywiołowość opisu, czuły dowcip. No i oczywiście śmieszno-smutna historia, która nie opuściła mnie do tej pory (skończyłam czytać ponad miesiąc temu). Jak to jest być Ptaszyną? Dlaczego tak łatwo jest unieszczęśliwiać ludzi troską? I czy przypadkiem litość nie jest obraźliwa?<br />
<br />
Na koniec cytat:<br />
<blockquote class="tr_bq">
Ludzie pijani szybują na skrzydłach jak ptaki.<br />
<br />
To tylko trzeźwi sądzą, że pijacy się zataczają, w rzeczywistości unoszą się oni na niewidzialnych skrzydłach i wszędzie docierają szybciej, niż tego oczekują. <br />
Upływ czasu nie ma żadnego znaczenia, czas bowiem dla nich nie istnieje, są pewni, że ci, którzy zaprzątają sobie tym głowę, po prostu ulegają złudzeniu. <br />
Pijakom nie może się przydarzyć nic złego, gdyż Matka Boża roztacza nad nimi swe opiekuńcze skrzydła. <br />
Mimo to otwarcie bramy nie poszło łatwo. Akacjusz długo mozolił się z kluczem, obracał go w zamku tam i z powrotem, a brama wciąż nie chciała ustąpić. Jeszcze dłużej zmagał się z drzwiami do pokoju, aż wreszcie połapał się, że one także nie były zamknięte.</blockquote>
Chciałoby się powiedzieć, że hrabalowski, ale Kosztolányi był pierwszy...<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Dezső Kosztolányi</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Ptaszyna" </span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011 </span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1148">http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1148</a> </span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-77282022044592215772013-11-10T18:24:00.002+01:002014-03-02T22:09:29.102+01:00Sam Wasson, "Piąta aleja, piąta rano"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEic98gibfASC0JqZhDnUcqW4N60MSIv4cRpnGH_OJ6PfEttDfGrQQI2FIfZn0mjGfAIf9Ci1OJ1M3_ZR6i0D_ZZhQInUODqigG5GbbB1nkfE9E8ogwJ5suFML0Iub40xaWO4f4Wzkdd3oY/s1600/73676-piata-aleja-piata-rano-sam-wasson-1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEic98gibfASC0JqZhDnUcqW4N60MSIv4cRpnGH_OJ6PfEttDfGrQQI2FIfZn0mjGfAIf9Ci1OJ1M3_ZR6i0D_ZZhQInUODqigG5GbbB1nkfE9E8ogwJ5suFML0Iub40xaWO4f4Wzkdd3oY/s320/73676-piata-aleja-piata-rano-sam-wasson-1.jpg" height="320" width="200" /></a></div>
Ta książka to dowód na to, że kupowanie w ciemno ma sens. Jako maniaczka e-booków bez przerwy poluję na jakieś promocje, bo mogę kupić sobie tyyyyyyle dobrego za przyzwoitą cenę. Czasami w lekkim obłędzie wrzucam do koszyka pozycje, które wyglądają w miarę dobrze (wydawnictwo, opis), ale o których nie wiem nic. Czasem kończy się to nie najlepiej, ale tym razem, olaboga, ale trafiłam! Choć spodziewałam się czytadełka na dwa dni.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
Książka jest o "Śniadaniu u Tiffany'ego". O filmie, ale trochę też o powieści Capote'a. Brzmi banalnie, ale okazuje się, że autor odwalił kawał dobrej roboty, przeczesując źródła i rozmawiając z osobami biorącymi udział w produkcji filmu. A do tego ma coś, co potrafi mi przesłonić wszystkie plusy ujemne czytanych książek - swobodny, potoczysty styl, umiejętność brawurowego prowadzenia narracji, lekko ironiczny dowcip - i zero strachu pt. <i>co ludzie powiedzą</i>. Strach ten to prawdziwe przekleństwo literatury faktu; najbardziej złości mnie, gdy ktoś ma doskonały temat, ale dosłownie zabija go przegadywaniem, sileniem się na pożal się Boże filozofowanie, skupianiem się na drobiazgach nieistotnych dla całości obrazu - a wszystko po to, by udowodnić światu, że Poważny Autor Się Zna. Wesson, filmoznawca o imponującej wiedzy, potrafi wyłuskać najważniejsze informacje i podać je tak, że historie o wybieraniu kostiumów do filmu czyta się jak najlepszy kryminał. <a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2m9g48n5SjcbZo2eqaeoFkMdSEzyT8caJRJYgWTKG4etTTajmrHuOzw9g-D4R_UP4x-Ozq8FWUAFsYVU4ouorEmlbaVT-HBCsa9szYQCdJRDditUCMAw3CpPAAWUyoSfcm_FJMteUDfLY/s1600/Sammy_Kim_2009LA.jpg" target="_blank">A poza tym jest uroczy!</a><br />
Ad rem: nie spodziewałam się, że książka o jednym filmie będzie mogła dostarczyć mi tylu informacji o epoce. Początek lat 60. w USA to superciekawy kawałek historii - nie tylko politycznej, ale i społecznej. Zmagania z cenzurą obyczajową, rodzenie się nowego modelu kobiecości, pierwsze próby odchodzenia od hollywoodzkich schematów - na takim tle widzimy powstawanie "Śniadania". Jeśli do tego dodamy barwne portrety Capote'a (wiadomo), Hepburn (wiadomo), Edwardsa (reżyseria), Axelroda (scenariusz), Manciniego (muzyka) oraz Jurowa i Shepherda (producenci), mamy do czynienia z monografią doskonałą. Jedne z najpiękniejszych fragmentów książki dotyczą jednak postaci drugo-, a może trzecioplanowej. Wasson przedstawia piękną i nieszczęśliwą <a href="http://www.youtube.com/watch?v=Uy82-ELDEsw">Babe Paley</a>, mającą przemożny wpływ na Capote'a piszącego "Śniadanie". Życie Babe to czarny scenariusz, którego tak bardzo obawiała się Holly Golightly. Holly była "w podróży", bo nie chciała stać się Babe.<br />
Kończąc - jak łatwo zapominamy, że końcowe dzieło jest wypadkową talentów zebranej ekipy, klimatu panującego na planie, relacji między członkami zespołu, a czasem po prostu przypadku! Dobrze było sobie o tym przypomnieć.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Sam Wasson</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Piąta aleja, piąta rano"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2013</span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-53256361841110954032013-11-07T14:04:00.001+01:002014-03-02T22:09:29.088+01:00Artur Domosławski, "Kapuściński non-fiction"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEju8toyBOsrbAB_2uyLdmMaqh6azhah3ZFfy3bvi5EvF4chHysr8V0beeAVNyUc2eRzZ3ujafFQjbu-_GpINBGlPRaFxwbdV0d4brhdDs2vyfcUAzbMuKmAbkzjwUisTod3rJjRFjAskN0/s1600/kapuscinskinonfiction.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEju8toyBOsrbAB_2uyLdmMaqh6azhah3ZFfy3bvi5EvF4chHysr8V0beeAVNyUc2eRzZ3ujafFQjbu-_GpINBGlPRaFxwbdV0d4brhdDs2vyfcUAzbMuKmAbkzjwUisTod3rJjRFjAskN0/s320/kapuscinskinonfiction.jpg" height="320" width="211" /></a></div>
Przyznam szczerze, że gdy książka ukazała się w 2010 roku, śledziłam spór pomiędzy rodziną Kapuścińskiego a autorem, ale do samego dzieła nie sięgnęłam. Zaskakująca wiadomość, że wydawnictwo Świat Książki zawarło jednak ugodę z rodziną bohatera, a tym samym - że kolejne wydanie książki musiałoby być poważnie okrojone, zmotywowała mnie do lektury. Byłam ciekawa, o co właściwie poszło.<br />
<a name='more'></a><br />
No więc nadal nie wiem, o co. Kontrowersyjne (w oczach krewnych Kapuścińskiego) tematy nie są najważniejsze w tej obszernej biografii, co więcej - moim zdaniem nie mówią o Kapuścińskim nic ponad to, że był zwykłym śmiertelnikiem, a nie świętym. Domosławski ukazuje swojego mistrza do bólu szczerze, ale nie szuka sensacji - raczej stara się lepiej poznać człowieka, który przez wiele lat był mu bardzo bliski. Nie znalazłam jednak miejsca, w którym Domosławski umniejszałby dorobek Kapuścińskiego i jego samego jako człowieka.<br />
Zdaniem rodziny Domosławski celowo mija się z prawdą pisząc o relacjach reportera z córką, zdradach małżeńskich, bliskich kontaktach z władzami PRL. Ale na zdrowy rozum - czy naprawdę ktoś spodziewał się, że pisarz spędzający większą część życia za granicą, z dala od swojej rodziny, zachowa z nią "dobry" kontakt? I że nikt ze służb wywiadowczych nie zainteresuje się możliwością zbierania informacji za granicą za pośrednictwem znanego reportera, który mógł wejść wszędzie i rozmawiać ze wszystkimi? Do tego dysponując bardzo prostym narzędziem przymusu - zakazem wyjazdu, uniemożliwiającym pracę. (Tu na marginesie uwaga specjalnie dla nieprzejednanych lustratorów: Domosławski udowadnia, że Kapuściński nigdy nikomu nie zaszkodził, migał się jak mógł od przekazywania istotnych informacji i tak naprawdę w ogóle dla PRL-owskiego wywiadu nie był ważny, bo i miejsca, w które jeździł, nie miały większego znaczenia dla ówczesnych władz).<br />
"Kapuściński non-fiction" jest moim zdaniem opowieścią o człowieku, który całe życie szukał przynależności - odnoszę wrażenie, że był uzależniony od silnych emocji, które wywołuje zaangażowanie się "w Sprawę" (jakakolwiek by ona była). Jednak nigdy nie umiał (nie chciał? bał się?) poświęcić się do końca - czy mówimy o rewolucjach politycznych, czy o życiu uczuciowym. Ten krok w tył, pewne wycofanie, postawa pełna wahania, jest w opisie Domosławskiego moim zdaniem najcenniejsza, bo uzmysławia, jak wiele razy Kapuściński natrafiał na własne ograniczenia i jak się z nimi zmagał. Ten "krok w tył" jest, jak wynika z biografii, wiecznym wyrzutem sumienia reportera, praprzyczyną pewnych zmyśleń czy niedopowiedzeń, które Domosławski z poświęceniem wytropił. Książka Domosławskiego daje jednak przede wszystkim wgląd w przemiany ideowe Kapuścińskiego, w krystalizowanie się jego poglądów na politykę i - ogólniej - współczesność, dlatego powszechne reakcje, skupiające się na opisanych aspektach życia prywatnego pisarza, wydają mi się mocno przesadzone i krzywdzące dla samego tekstu. On nie o tym jest (nie przede wszystkim).<br />
Sama książka - o ile mogę to ocenić - jest przygotowana bardzo rzetelnie od strony faktograficznej, Domosławski każdy swój wniosek stara się poprzeć obszernym materiałem źródłowym. Czasami ta obsesja udowadniania niestety szkodzi książce. Liczba cytowanych (czasem w całości!) listów, depesz, notatek Kapuścińskiego jest przytłaczająca. Dlatego serdecznie roześmiałam się czytając ten cytat z samego Kapuścińskiego, przytaczany w książce:<br />
<blockquote class="tr_bq">
...wisi nade mną książka o Guevarze, na którą podpisałem umowę z "Czytelnikiem". Ponieważ nie mam czasu na napisanie takiej książki od A do Z, a zapotrzebowanie na nią jest wielkie, mam pomysł następujący: zebrałem ponad 30 książek o Che i zrobię rzecz następującą: podzielę jego życiorys na poszczególne etapy i zrobię wybór z tych książek, połączony moim słowem wiązanym, moimi komentarzami itd. Np... mam w tej chwili 6 różnych relacji na temat jego śmierci, ale wszystkie ciekawe, więc można by zrobić rozdział, zawierający te relacje plus moje impresje z pobytu w miejscu, gdzie zginął.</blockquote>
Na koniec - rozumiem rodzinę, która może mieć zastrzeżenia do opisu Domosławskiego. Jednak moim zdaniem całe to zamieszanie wynika wprost przekonania, że tylko najbliżsi mają pełny wgląd w to, kim był opisywany człowiek, i że tylko oni "mają rację". Tego przekonania nie podzielam - każdy z nas przyjmuje pewne maski nawet w relacjach z najdroższymi osobami. Uświadomienie tego rodzinie może być bolesne i tego nikomu nie odmawiam. Ale żeby wycofywać książkę z dystrybucji i żądać okrojenia tekstu...?<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;"> Artur Domosławski</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Kapuściński non-fiction"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2010 </span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-50886624680711288062013-10-07T12:37:00.001+02:002014-03-02T22:09:29.085+01:00Karel Čapek, "Listy z podróży"<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivZIynOzXK3TT93Gy43hWpkaBE_GV-Uy7jwOra3dB7o7puE4TBWdU1mHV-bntGxs7scYvVVisV0U22CduG-Ymu3H1-Mq1jvCvEbcfShGlvCZ6iLrUfC2yCZUU0_8U_uGyX2RXFEwncAGA/s1600/Listy-z-podrozy_Karel-Capek-Karel-Capek,images_big,19,978-83-7414-931-0.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivZIynOzXK3TT93Gy43hWpkaBE_GV-Uy7jwOra3dB7o7puE4TBWdU1mHV-bntGxs7scYvVVisV0U22CduG-Ymu3H1-Mq1jvCvEbcfShGlvCZ6iLrUfC2yCZUU0_8U_uGyX2RXFEwncAGA/s320/Listy-z-podrozy_Karel-Capek-Karel-Capek,images_big,19,978-83-7414-931-0.jpg" height="320" width="237" /></a></div>
Zawsze przed urlopem zaczynam wielkie chomikowanie. Grasuję w księgarniach, zamawiam, odbieram, odkładam na specjalny stosik, siłą powstrzymuję się przed czytaniem. W tym roku nastąpiła radykalna zmiana w tym rytuale - nie było już gromadzenia na stosiku, bo zaczęłam kupować książki elektroniczne zamiast papierowych. Nie zmieniło to faktu, że - jak co roku - nie mogłam się oprzeć i podskubałam nieco tego odkładanego deseru (w tym roku odkładanego w nieskończoność, bo książki zaczęłam kupować w lipcu, a czytać je - we wrześniu...). Na szczęście byłam na tyle przytomna, by podskubać książkę największą objętościowo, co uchroniło mnie przed rzuceniem się na następne. Były to właśnie "Listy z podróży". Tym samym będąc w Warszawie, a potem w Grecji zwiedziłam Włochy, Hiszpanię, Anglię, Skandynawię i Holandię.<br />
<a name='more'></a><br />
Listy powstawały w latach 20. i 30. XX w. Z oczywistych względów opisywana Europa nie jest tą samą, w której żyjemy teraz. Čapek unika polityki, ale tu i ówdzie wymsknie mu się opinia o panach w czarnych koszulach czy niespecjalnie mądrych posunięciach rządów. Burza nadchodziła - my to wiemy, wiedział i czuł to sam autor, ale nie to jest najważniejsze w jego "Listach". Nad bieżączkę autor przedkłada zawsze klimat miejsca, ludzi nieświadomie zanurzonych w swojej kulturze, tak odmiennej od innych, w końcu sztukę. Wszystko to przekazane jak najprościej, z niesamowitym, życzliwym poczuciem humoru. Gdy czytamy o włoskim sposobie dojenia turystów z ostatnich pieniędzy, gdy widzimy angielskie spętanie własną uprzejmością, gdy zaglądamy w podwórka hiszpańskie, by zobaczyć orientalne ogrody zasadzone w każdej dostępnej doniczce czy wiaderku, trudno nie zauważyć, że "Listy" zachowują do dziś aktualność. Do tego dodam, że bardzo łatwo jest mi się zidentyfikować z autorem, gdy czytam na przykład taki fragment: <br />
<br />
<blockquote class="tr_bq">
Zdawało mi się, że w tym strasznym skupisku ludzi jest coś barbarzyńskiego i katastroficznego; podobno żyje ich tu siedem i pół miliona, lecz ja ich nie liczyłem. Wiem tylko, że pierwsze wrażenie na widok tej wielkiej gromady było niemal tragiczne; zrobiło mi się smutno i bezgranicznie zatęskniłem za Pragą, czując się jak małe dziecko, które zagubiło się w lesie. Tak, przyznam się wam bez wahania, że się bałem: bałem się, że zabłądzę, że mnie przejedzie autobus, że coś mi się stanie, że już zabłądziłem, że życie ludzkie nie ma wartości, że człowiek jest powiększoną bakterią, w milionach egzemplarzy rojącą się na jakimś spleśniałym kartoflu, że to chyba jedynie wstrętny sen, że ludzkość wyginie w jakiejś okropnej katastrofie, że człowiek jest bezsilny, że się ni stąd, ni zowąd rozpłaczę i wszyscy będą się ze mnie śmiać: całe siedem i pół miliona ludzi. </blockquote>
<br />
Albo taki:<br />
<blockquote class="tr_bq">
Naprawdę, był to piękny statek; nowiuteńki parowiec pocztowy z wszelkimi wygodami, jakich może zapragnąć skromne ludzkie serce; cała bieda tylko z ładunkiem, który ten statek wiózł na północ. Nie mam tu na myśli kapusty, mąki i takich rzeczy, które załadowaliśmy pod Bergenhusem; ale gorzej było z ładunkiem duchowym, złożonym z licznej ekspedycji jakiegoś amerykańskiego Kościoła czy kongregacji chrześcijańskiej, płynącej gdzieś na Nordkapp; nie odważyłem się spytać ich, kim właściwie są, z obawy, żeby nie nawrócili mnie na swą wiarę.<br />
Nie wiem więc dokładnie, czego ten amerykański Kościół uczy; o ile można było stwierdzić, to:<br />
1. z dziarskimi okrzykami rzuca sporządzone z lin kółka na kołki lub goni po pokładzie takie drewniane krążki, które plączą się innym podróżnym pod nogami, wskutek czego ta święta korporacja zwycięsko i na dobre opanowała cały dziób statku, jeszcze zanim podnieśliśmy kotwicę;<br />
2. z oszałamiającą życzliwością i żwawością nawiązuje rozmowy zarówno we własnym gronie, jak i z innymi pasażerami; w rezultacie natychmiast opanował całą rufę ze wszystkimi krzesłami i leżakami, które zresztą zaraz poobkładał swymi szalami, powieściami, Bibliami i torebkami na znak swojego trwałego korzystania z nich i zaklepania własności;<br />
3. śpiewa przy stole chrześcijańskie pieśni bojowe, a więc nas pozostałych, niezorganizowaną i słabą mniejszość, wyparł również z jadalni;<br />
4. organizuje wspólne gry towarzyskie, tańce, zabawy, zbiorowe śpiewy, nabożeństwa i inne rozrywki; prawdopodobnie uprawia jakieś chrześcijaństwo radosne i bez tchu szerzy wokół siebie niewinną i bogobojną radość ducha; mówię wam, to było coś okropnego;<br />
5. gorliwie uprawia aktywną miłość bliźniego, zajmując się ludźmi dotkniętymi chorobą morską, psami, nowożeńcami, dziećmi, marynarzami, tubylcami oraz cudzoziemcami, głównie w ten sposób, że odzywa się do nich i dodaje im otuchy, wita ich, uśmiecha się do nich i w ogóle zagraża im samą życzliwością; zatem nam, całej reszcie, nie pozostało nic innego, niż zabarykadować się w kabinach i tam cicho i uparcie bluźnić. Boże, bądź miłościw naszym duszom! </blockquote>
Bo na swoje nieszczęście jestem z tego przeklętego gatunku ludzi, który nie potrafi zignorować ekspansywnej osobowości bliźnich, co najczęściej kończy się nie miotaniem przekleństw, ale zwątpieniem w sens swojego istnienia wśród tych wszystkich radosnych potworów!<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Karel Čapek</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Listy z podróży"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2011</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1120" target="_blank">http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1120 </a></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-24069257433300782652013-10-05T17:19:00.003+02:002014-02-16T20:31:48.720+01:00Krzysztof Varga, "Trociny"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9Pv5Hu9eFcJa4QfKPUUMAkV4FEuRz1SxjQDhyJgRJgWki3H19iM4_mHLOjqjIcYXkJg-vpI7Cm89B1RSb1aziLYRhsRxgRccbTvUp7FAK0Eo3YfrovT-ifAHeCY_c4rFi8iijKy6dsB4/s1600/trociny.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9Pv5Hu9eFcJa4QfKPUUMAkV4FEuRz1SxjQDhyJgRJgWki3H19iM4_mHLOjqjIcYXkJg-vpI7Cm89B1RSb1aziLYRhsRxgRccbTvUp7FAK0Eo3YfrovT-ifAHeCY_c4rFi8iijKy6dsB4/s320/trociny.jpg" height="320" width="195" /></a></div>
<i>Stoi na stacji lokomotywa</i>. (No dobra, nie na stacji, a w szczerym polu.)<br />
<i>I pełno ludzi w każdym wagonie</i>.<br />
A wszystkich tych ludzi nienawidzi Piotr Augustyn, narrator.<br />
"Trociny" to jedna z tych książek, które czytam tak, jak jem chipsy. Wiem, że będę się czuć paskudnie, a i tak otwieram kolejną paczkę.<br />
<a name='more'></a><br />
Mam z nią straszny problem. Jest monologiem faceta w kryzysie, faceta w średnim wieku, faceta rzygającego nienawiścią do całej otaczającej go rzeczywistości. Udaje, że nienawidzi też siebie samego, ale to nieprawda - raczej czuje, że to świat go odrzuca, odstawia na boczny tor, nie docenia. Nikt nie rozumie i nie podziela jego miłości do muzyki klasycznej. Jego firma (o której myśli z pogardą) nie wie sama, jak bardzo jest jej potrzebny. Ludzie, których spotyka, są zawsze głupsi i gorsi od niego, to lepiej lub gorzej zakamuflowani mentalni mieszkańcy Międliszewa (symbolu "wsiurskiej gnojówki", tak to w skrócie ujmę). Nie ma takiego tematu, na który nie miałby wyrobionej pełnej jadu i żółci opinii. Poczucie wyższości plus kompleksy? Najgorsze połączenie świata.<br />
I tu sedno problemu - niektóre (podkreślam - niektóre, na szczęście) diagnozy Augustyna brzmią mi podejrzanie znajomo. Wstyd się przyznać. Podczas czytania jednocześnie nie mogłam zdzierżyć tego gościa i po cichu przyznawałam mu rację. Dla mnie to czerwone światło - zupełnie szczerze to piszę - bo zapisane i podsunięte mi pod nos poglądy bohatera/moje bywają nieciekawe. Każda opinia Augustyna to garść trocin. Jak sam mówi, trociny nic nie ważą - chyba że jest ich tona. Nie chcę skończyć pod toną trocin.<br />
Konstrukcyjnie "Trociny" to dla mnie odwrócenie "Zbrodni i kary" - męka Augustyna przychodzi na samym początku i trwa aż do końca. A zbrodnia... To już do przeczytania.<br />
<br />
PS Gdy to pisałam, włączony był telewizor, w którym cudotwórcy odmieniali salony fryzjerskie. Smutny misio uczył fryzjerki profesjonalnej obsługi klienta. "Teraz pytamy, jak pani była ostatnio ostrzyżona. Potem pytamy co się nie układało. Potem mówimy co? Mam dla pani propozycję. Dzięki temu będziecie dobrze postrzegane przez klientów jako profesjonalistki". Szkolona pani: "To się okaże". Pan: "Nie, w takiej rozmowie chodzi o to jak wy będziecie postrzegane, a nie o to, żeby każdej pani zaproponować coś nowego, będziecie postrzegane jako profesjonalistki, klienci będą bardziej zadowoleni".<br />
Zrobiło mi się słabo. Zawsze myślałam, że zadowolenie z fryzjera zależy od tego, jak obetnie komuś włosy. Mój wewnętrzny Augustyn popluł znów jadem (chyba tym razem słusznie).<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Krzysztof Varga</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Trociny"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/trociny" target="_blank">http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/trociny </a></span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-13847802688947955362013-10-01T11:01:00.003+02:002014-03-02T22:09:29.065+01:00Julian Barnes, "Levels of Life"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVsXdQerLgTyvsc0wZVuZiTdrol4nQI9RnScVZBIxzq4sRmV0wnTR3IB8L2N7SsCpyvZ7zh0ywHVhtdIndIdBcs72d6I85bJSfqBAFOi7pb9lTie_tOuTVkRYul2IyWrY2ZH5xsKHNGGw/s1600/levels1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVsXdQerLgTyvsc0wZVuZiTdrol4nQI9RnScVZBIxzq4sRmV0wnTR3IB8L2N7SsCpyvZ7zh0ywHVhtdIndIdBcs72d6I85bJSfqBAFOi7pb9lTie_tOuTVkRYul2IyWrY2ZH5xsKHNGGw/s200/levels1.jpg" height="200" width="131" /></a></div>
Julian Barnes jest moim największym wrogiem. Po lekturze każdej z jego książek nie mogę dojść do siebie - mimo to za każdym razem wracam, uwiedziona precyzyjnym, oszczędnym opisem, spokojną frazą, doskonałą metaforą, celnym porównaniem. Wszystkie nasze początki są takie same - zachłannie połykam kolejne strony, bo Barnes przyjemnie łechcze moją potrzebę "poczytania czegoś mądrego".<br />
<a name='more'></a><br />
A potem pisze jedno zdanie, które łamie mi serce, i nie ma już rozkoszowania się frazą, nie ma podziwiania kunsztu pisarza, to wszystko odchodzi. Służyło zwabieniu mnie do pułapki, jest już niepotrzebne. Czytam i płaczę, bo Barnes każdym swoim kolejnym słowem daje dowód, że prawda (może nawet Prawda) jest piękna, surowa i bardzo bolesna.<br />
Właśnie przeżywam kolejne spotkanie. Tym razem przy okazji "Levels of Life". Barnes z początku opowiada nam o ludzkiej chęci wzniesienia się ponad chmury - o dziewiętnastowiecznych aeronautach, którzy dzięki lotom balonem mogli poczuć, że żyją bardziej. Wzlotowi towarzyszą upadki, mówi Barnes, w każde uniesienie wpisane jest bolesne najczęściej spotkanie z ziemią. Dobrze jest, jeśli skończy się na złamaniu nogi. Licz się jednak z tym, drogi poszukiwaczu przygód, że skończysz wbity po pas w ziemię, z własnymi wnętrznościami rozlanymi wokół.<br />
Barnes pisał już o śmierci. Teraz pisze o żalu i stracie odczuwanych po śmierci żony, z którą przeżył trzydzieści lat. Szczerość, z jaką pisze o swoim życiu bez niej jest przejmująca; a choć Barnes mówi, że nie ma dwóch takich samych cierpień, to podobieństwo do tego, co i mnie przyszło przeżywać, odebrało mi głos.<br />
Po raz kolejny złamał mi serce.<br />
A i tak pewnie spotkamy się jeszcze nie raz.<br />
<span style="font-size: x-small;"><br /></span>
<span style="font-size: x-small;">Julian Barnes</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Levels of Life"</span><br />
<span style="font-size: x-small;">Jonathan Cape, 2013</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><a href="http://www.julianbarnes.com/bib/levelsoflife.html">http://www.julianbarnes.com/bib/levelsoflife.html</a> </span>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5071833932907056456.post-81046665003301799702012-04-10T21:45:00.000+02:002014-03-02T22:09:29.105+01:00Jean-Christophe Rufin, "Zapach Adama"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.wab.com.pl/images/cache/4e416ef1fa14fa25c26e4abfdfae3ad5.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.wab.com.pl/images/cache/4e416ef1fa14fa25c26e4abfdfae3ad5.jpg" /></a></div>
Powieść "Zapach Adama" miała być lekką, choć nieogłupiającą lekturą w sam raz na wakacyjne leniuchowanie. Marka wydawnictwa (W.A.B) i ciekawa notka o autorze (<i>lekarz, inicjator akcji humanitarnych, współzałożyciel organizacji "Lekarze bez Granic"</i>) skłoniły mnie do zakupu. Żeby być całkowicie szczerą - zachęcająca była również cena, jako że książkę znalazłam w outlecie jednej z dużych sieci księgarni.<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Nie jest trudno zaklasyfikować "Zapach..." - to typowa powieść sensacyjna. Główny bohater, Paul, to lekarz z przeszłością - jako młody chłopak trafił do wojska, a później do CIA. Z pracy w służbie wywiadowczej zrezygnował, bo chciał realizować swoje młodzieńcze ideały pracując jako neurolog. Z rutyny wytrąca go były szef z "poprzedniego życia", wpływowy starszy pan, który przedstawia mu ofertę nie do odrzucenia - pomoc w przeprowadzeniu dochodzenia na potrzeby prywatnej agencji w zamian za potężny zastrzyk finansowy dla kliniki prowadzonej przez Paula. Okazuje się, że włamano się do laboratorium badawczego we Wrocławiu i uwolniono zwierzęta, na których przeprowadzano testy, jednocześnie dewastując wyposażenie placówki naukowej. Początkowo wszystko wskazuje na działalność radykalnych obrońców zwierząt, jednak w miarę rozwoju akcji sprawa staje się coraz bardziej skomplikowana.<br />
<br />
Niewątpliwą zaletą książki Rufina jest sam pomysł - autor wplata w narrację opisy skrajnych ekologicznych koncepcji filozoficznych (ciekawostka - niektóre postulaty, wydawałoby się nieprawdopodobne, nie są fikcją!). Bohaterowie poruszają zagadnienia z pogranicza demografii i ekologii; mowa jest o biedzie, będącej w myśl radykałów konsekwencją idei humanizmu, w której każda jednostka ma prawo do życia. Wraz ze zwiększaniem się populacji coraz szczuplejsze są dostępne zasoby naturalne Ziemi, co prowadzi do nadmiernej eksploatacji i wyniszczania środowiska naturalnego. W koncepcjach ekoterrorystów pobrzmiewają też echa maltuzjanizmu. Warstwa dokumentalna powieści jest więc godna uwagi (o bogactwie źródeł, z których korzystał Rufin, dowiadujemy się z obszernego posłowia). Niestety, nie da się tego powiedzieć o warstwie czysto literackiej. Schematyczność postaci jest cechą immanentną gatunku, której przedstawicielką jest powieść Rufina, jednak w "Zapachu" jest to wyjątkowo widoczne. Charakterystyki bohaterów zdają się ograniczać do szczegółowych opisów ich wyglądu zewnętrznego (ze szczególnym uwzględnieniem fryzur...), ze szczątkowymi lub bardzo naiwnymi informacjami na temat ich motywacji i cech charakteru. Fragmenty, w których narrator przedstawia odczucia postaci, niestety ocierają się o banał lub - niezamierzenie - śmieszą. Przede wszystkim dotyczy to jednej z bohaterek, Juliette, która zmaga się z chorobą psychiczną. Kwiecisty i miejscami pretensjonalny styl nie przystaje do opisów naprzemiennych, zaostrzających się stanów depresyjnych i euforycznych postaci. Rozumiem zamysł autora, natomiast nadmierne eksploatowanie tego wątku doprowadziło do sytuacji, w której czytelnikowi nie daje się możliwości zastanowienia się nad zachowaniem Juliette - wszystko, co robi, jest natychmiast interpretowane przez pryzmat jej "niestabilności".<br />
<br />
Kolejnym mankamentem powieści Rufina są nieścisłości lub zbyt duże uproszczenia w konstruowaniu akcji. Trudno opisywać je nie zdradzając szczegółów, ale jeden z przykładów muszę przytoczyć - podczas pobytu w Brazylii, w środku nocy Juliette ucieka w poczuciu zagrożenia przed swoimi mocodawcami. Trafia do faweli, dosłownie kilka stron wcześniej opisywanej jako najeżona niebezpieczeństwami dżungla, w której nie trzeba wiele, by stracić życie (a konkretnie, zostać okradzionym i poćwiartowanym). Od razu trafia jednak na chłopca, który prowadzi ją do swojej chaty. Tam Juliette, słuchając muzyki, przeżywa katharsis i zdaje sobie sprawę, że przynależy do rodziny - tej konkretnej, ale też tej ogólnoludzkiej. Łkając, oczywiście.<br />
"Zapach Adama" jest powieścią z tezą. Teza jest słuszna - teorie obarczające biedę winą za nieszczęścia tego świata stanowią poważne zagrożenie we współczesnym świecie. Przyznam, że z największą ciekawością czytałam posłowie - tam nie trzeba było już ubierać poszczególnych koncepcji w konkretne, działające postaci, więc autor mógł w pełni przedstawić swoją obszerną wiedzę. Szkoda zatem, że arcyciekawy temat został ubrany w nie zawsze najwyższych lotów literacką formę.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Jean-Christophe Rufin</span><br />
<span style="font-size: x-small;">"Zapach Adama" </span><br />
<span style="font-size: x-small;">Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2008</span>Unknownnoreply@blogger.com0